środa, 16 września 2015

Nie jem kiełbasy nie tylko w piątek. Kiełbasy wyborczej...

Zaczęło się. Już za jakiś czas zbliżają się wybory parlamentarne, ostatnie bieganie do urny wyborczej w tym roku po wyborach prezydenckich i żałosnym popisie nas samych i polityków nad referendum. Prawdę mówiąc mam w dupie obecne lewicowe partię polityczne (niektóre, jak PiS ogłaszają siebie za prawicowe, choć program wyborczy przeważa jednak na lewo). Przeanalizujmy każdy popisowy program. Zacznijmy od PO:

  • 50 tys. nowych mieszkań na wynajem – jeśli kupiłeś sobie mieszkanie rok temu, to według ewentualnych przyszłych lokatorów państwowych mieszkań zostaniesz frajerem, który pospieszył się z decyzją. Socjalistyczny pomysł faworyzujący niektórych, na szczęście nie zostanie zrealizowany jak wiele innych pomysłów podczas kampanii.
  • Ograniczenie przywilejów związków zawodowych – pewnie nic nie wyjdzie, ale cieszę się z tego pomysłu. Dzięki związkom zawodowym mamy równych i równiejszych, gdzie równiejsi otrzymują trzynastki i wcześniejsze emerytury.
  • Zniesienie składek na ZUS i NFZ – sprawiedliwym pomysłem będzie dobrowolne zdecydowanie, czy wolimy ZUS czy prywatne konto bankowe lub czy chcemy leczyć się w państwowym szpitalu czy tylko w prywatnych. Z jednej patologii możemy przejść na drugą.
  • Program stomatologiczny dla dzieci – po ośmiu latach się obudzono... Gdzieś czytałem, że Polska jest liderem w ilości dzieci mających próchnicę. 
  • Zmniejszenie wymagań sanitarnych – pomysł niegłupi, ale wali hipokryzją. Z tego co pamiętam PO nałożyło stertę śmieciowych przepisów ograniczających sprzedaż wyrobów rolniczych. W ramach obywatelskiego nieposłuszeństwa rozdawano "nielegalną żywność" w Warszawie (w akcji uczestniczył restaurator i celebryta z Polsatu Wojciech Modest Amaro). Jeśli PO publicznie powie, że naprawia błędy z przepisami, to ok.
  • Modernizacja wojska – modernizacja wojska trwa cały czas, więc te hasło jest zapychaczem mającym pokazać owieczkom, że rząd dba o rozwój armii podczas kryzysu z Rosją.
  • Likwidacja umów śmieciowych – mieli tyle lat na rozwiązanie sprawy... Skończy się tak jak zawsze.
  • Silna i zjednoczona UE – jeśli będzie wyglądać tak jak obecnie (czyli dyktat Niemiec nad resztą państw), to skończy się tak jak zawsze, czyli problem tylko będzie się nawarstwiał...
  • Likwidacja testów szóstoklasistów – wolałbym wycofanie pomysłu przymusowego wcielania sześciolatków ze szkół: a) nie stać nas, b) nie ma odpowiednich warunków c) różnice pomiędzy sześcio a siedmiolatkiem są dosyć duże. Same testy to właściwie popierdółka, gdyż zazwyczaj zdecydowana większość szóstoklasistów i tak pójdzie do najbliższego gimnazjum, które nie zwraca wyniku testu. Nie mniej sam pomysł mnie nie ziębi oraz nie parzy.
  • Reforma systemu politycznego – już raz próbowano coś zmienić, wciskając referendum, aby "zapytać się obywateli" (tak wiem, pytanie o JOWy było gówno warte, gdyż urzędujący wówczas Komorowski chciał zdobyć głosy wyborców Kukiza). Na kolejne eksperymenty nie mam ochoty (chyba, że ktoś zgłosi likwidację partii politycznych i głosowanie za konkretną osobą – ten system jest bardziej sprawiedliwy od obecnego).
  • Przyjazny urząd – było, w 2005, w 2007, w 2011... Obecnie w urzędzie da się sprawnie coś załatwić, jeśli trafimy na młodą urzędniczkę niż panią Kryśkę odbywającą praktyki w latach 80.
  • Nauka postaw obywatelskich – zbędny eksperyment, materiał z lekcji EdB (edukacji dla bezpieczeństwa) i WoSu (wiedzy o społeczeństwie) wystarczy.
  • Więcej opieki dla seniorów – do głównego celu zaliczono stworzenie specjalnego numeru alarmowego dla seniorów potrzebujących opieki, moim zdaniem dobry pomysł, choć pewnie będzie taki sam bałagan jak z numerem 112.
  • Odnowa miast – finansowana z funduszy unijnych. A moja opinia o funduszach znajduje się tutaj. Poza tym wolałbym budowę fabryki niż remont fontann w obcym dla mnie mieście.
  • Opieka dla najmłodszych – programy socjalne, ponownie równi i równiejsi. Dla rodzin z małymi dziećmi lepsze będzie obniżenie podatków na artykuły dziecięce niż kolejny socjalistyczny program.
  • 12 zł. za godzinę min. – niestety, ale nie wypali. Wiele firm raczej będzie zatrudniać na czarno płacąc te 12 zł. za godzinę, ale mając w spokoju ZUS, NFZ itd.
  • Wzrost kredytów studenckich – zbędne, programy socjalne dla studentów to głupota, faworyzująca studentów kosztem osób, które po egzaminie technicznym lub maturze poszły do pracy.
  • Jeden podatek dochodowy – wprowadzenie stawki 10% przy pozostawieniu pozostałych to jawne złodziejstwo, faworyzujące biedniejszych. Najlepiej by było, gdyby każdy miał 15% PIT (biednemu zostanie więcej pieniędzy, bogaci przy tak niskiej stawce chętnie zostaną w Polsce, a część z nich zacznie wspierać ubogich poprzez inwestycje w fabryki i zakłady i dawanie pracy.
  • Ograniczenie finansowania partii – ok, może być.
  • Budowa dróg – jednym z nielicznych sukcesów Platformy jest wybudowanie wielu kilometrów dróg i autostrad. Co prawda czasami mocno przepłacono, ale ogólnie bilans wychodzi na plus. Ok, może być.
A teraz zobaczmy PiS:
  • 500 zł. za każde drugie dziecko – tak samo jak z programem opieki dla najmłodszych PO – zbędne i niesprawiedliwe. Poza tym obawiam się, że pojawią się patologiczne rodziny rodzące dziecko tylko dla zasiłku.
  • Przywrócenie poprzedniego wieku emerytalnego – jeśli zlikwiduje się przywileje emerytalne, to nie widzę problemu. Ale znając PiS przywileje zostaną, więc zdecydowane nie.
  • Podniesienie kwoty wolnej od podatku – ogólnie kwota wolna od podatku powinna zostać zniesiona. Czemu? Patrz platformowy "jeden podatek dochodowy". Podatki muszą być jednolite dla wszystkich i tyle.
  • Uszczelnienie systemu podatkowego – było, 2005, 2007, 2011... I co? I gówno!
  • Opodatkowanie dużych sklepów – skończy się pewnie wzrostem cen w supermarketach. Sklepy osiedlowe zaś nie obniżą cen. Koniec końców nowy podatek odbije się czkawką w portfelach.
  • Podatek bankowy – ten odczujemy, szczególnie jeśli mamy kredyty.
Kolejne demaskowanie, która kiełbasa jest mniej strawna od innej, już jutro rano.

poniedziałek, 14 września 2015

Tylko "fizyczny" pieniądz.

XXI wiek zbytnio rozleniwił społeczeństwo. Lenistwo dotarło także do banków, a właściwie dla zwolenników elektronicznego pieniądza. Teza kontrowersyjna? Z jednej strony tak, bo karta z elektronicznymi pieniędzmi zapewnia szybsze zakupy itd., ale jakby spojrzeć głębiej, to można odnieść wrażenie, że jeszcze kilka lat i dzięki tym kartom banki otrzymają stertę informacji o naszych zakupach, które zaowocuje spersonalizowanymi reklamami, łatwiejszym podkradaniem pieniędzy, ryzykiem kradzieży części pieniędzy przez bank podczas kryzysu (podobno w Cyprze coś takiego miało miejsce, ale tutaj ten kontrowersyjny pomysł miał wprowadzić rząd).

Od razu zaznaczam, że nie jestem radykałem chcącym wprowadzić zakaz dla elektronicznego pieniądza. Wszystko w granicach rozsądku jest dozwolone (sam miałem kiedyś kartę zbliżeniową, ale zrezygnowałem z karty). Ale coraz częstsze nawoływanie do porzucenia papierowego pieniądza coraz bardziej zbliża do totalitarnej kontroli...

Przejrzyjmy konkretnie, jakie poważne wady mają elektroniczne pieniądze:
  • Uzależnienie od banku – nikt nie każę trzymać pieniędzy w jednym banku. Ale na 99% pracodawca przeleję pensję tylko na jedno konto bankowe. Jeśli pojawią się problemy gospodarcze, to cała nasza pensja przejdzie pod "opiekę" banku. W Grecji wprowadzono limit bodajże na 60 euro na dzień. Nie chciałbym, aby podczas kryzysu gospodarczego bank wprowadził limit na 50 zł... Papierowy pieniądz znajduje się zawsze pod naszą opieką.
  • Dobrowolnie wydajemy kilka złotych na karę – głupi sposób na wydanie pieniędzy? Nie dotrzymaj szczegółu z umowy z bankiem lub podpisz bez zrozumienia umowę, przez co raz stracisz 10 zł., a raz 15 zł., jak np. nie zrobisz 10 zakupów w miesiącu tylko 9. Głupie? No pewnie.
  • Rząd może łatwo podebrać pieniądze – o Cyprze już pisałem – brakuje pieniędzy w budżecie? Żaden problem dla złodziejskiego rządu – wystarczy opodatkować 10% kwoty z twojego konta. Proste zabrać z 4000 zł. 400 zł. na ratowanie budżetu? No pewnie!
  • Bankructwo wielu firm i wzrost bezrobocia – brzmi absurdalnie? No niestety nie. Aby zapłacić e-pieniądzem potrzebujemy dostępu do Internetu. Jeśli pan Ziutek sprzedający owoce na targowisku nie pociągnie kabla z Internetem lub nie połączy się z sąsiednim WiFi, to nie będzie mógł przyjąć zapłaty za sprzedany towar. Jeśli wprowadzimy monopol na wirtualne pieniądze, to możemy liczyć się z bezrobociem.
  • Uzależnienie od sprawnej infrastruktury – pal licho jak kupimy coś za pośrednictwem komórki – brak możliwości kupienia biletu autobusowego przez rozładowanego smartfona może nas kosztować "tylko" 90 zł. Ale jeśli jakiś złodziej pokusi się o kradzież światłowodu, to możemy liczyć się z brakiem zakupów na czas remontu. Kiedyś pewna biedna emerytka ukradła kawałek światłowodu, odcinając na kilka godzin Gruzję i Armenię od Internetu. Bardzo łatwo tutaj do paraliżu. Same sklepy przy awarii terminala nieźle dostaną po kościach, tracąc kilka-kilkanaście tysięcy zł. zysku.
  • Wielka kontrola – wszystkie transakcję są zapisywane. Nie chciałbym, aby bank wiedział, że danego dnia kupowałem chleb, jajka, Colę, kilo jabłek i kilka jogurtów. Nie lubię być kontrolowany i niech tak zostanie. Wolność i swoboda zostaną wypchnięte przez przesadne bezpieczeństwo (choć z drugiej strony dzięki wielkiej kontroli zniknie szara strefa (choć znając stereotypowych Januszy niepłacących podatków, część operacji przerzucą na obcą walutę (choćby to by było mongolskie tugriki) i następnie w kantorach wymienią walutę na elektroniczne złotówki – nie mniej szara strefa przy tak wielkiej kontroli na pewno się zmniejszy).
Podsumowując: wirtualny pieniądz jest dobrym rozwiązaniem (np. lepiej zapłacić zbliżeniowo 23,86 zł. niż dawać kasjerce 100 zł., jak nie mamy drobnych), ale musi być wyłącznie dodatkiem do fizycznych monet i banknotów. Zaś monopol na wirtualny pieniądz szybko uzależni nas od Wielkiego Brata jakim jest bank. Scenariusz z "Limes Inferior" Zajdla niestety niebezpiecznie się zbliża...

sobota, 12 września 2015

Biblijne cuda pod lupą

Chyba każdy z nas czytał o chodzeniu Jezusa po wodzie, o ucieczce Żydów przez Morze Czerwone czy też o uzdrowieniu Łazarza. Biblia powstawała w ciągu setek lat. Ten okres wystarczy do narodzin licznych opowieści, które wydają się niemożliwe. Wraz z moimi pomysłami i wyjaśnieniami z sieci postaram się jak najwięcej wyjaśnić.

Gwoli wyjaśnienia – Biblię szanuję ze względu na liczne uniwersalne prawdy moralne. Ze względu na ten fakt, nie interesuje się zbytnio przekładem Pisma Świętego, gdyż podstawowe założenia Dekalogu czy też treści Jezusa z kazania na górze są takie same. Sam posiadam egzemplarz Biblii dla Świadków Jehowy (kupiony za 10 zł. na pchlim targu obok tandetnej ceramiki i banknotów z Świerczewskim...) i w porównaniu do wersji rzymskokatolickiej prawie niczym się nie różni (no, oprócz usunięcia Ksiąg Deuterokanonicznych i formy imienia Boga).

No to zacznijmy wyjaśniać cuda:

  1. Dawid kontra Goliat – Biblia przypisuje pokonanie Goliata cudowi. No cóż, trafienie kamieniem z procy w czoło nie jest zbyt trudne. Wystarczy odpowiedni trening i może trochę szczęścia. Dodatkowo część naukowców przypisała Goliatowi akromegalię. Choroba ta objawia się gigantyzmem u chorego, przy czym kosztem gigantyzmu są wady wzroku. Jeśli Goliat na to chorował, to mając problemy z wzrokiem nie mógł zauważyć wystrzelonego kamienia.
  2. Zburzenie murów Jerycha – Izrael znajduje się na terenach, w których trzęsienia ziemi to chleb powszechni. W 1927 roku pojawiło się trzęsienie ziemi w Palestynie. Jako, że w starożytności wojna była chlebem powszechnym, to pewnie podczas wielu lat walk doszło do zniszczenia Jerycha. A trąby i krzyki Izraelitów? Pewnie miały odstraszyć mieszkańców miasta, wzbudzając efekt psychologiczny.
  3. Zniszczenie Sodomy i Gomory – niektóry uważają, że sytuacja była podobna jak w Jerychu. Ja jednak stawiam tutaj na deszcz meteorytów. O meteorytach po raz pierwszy mówiono bodajże w XVII w. Wcześniej kamyki wiązano z cudem bożym. No cóż, zniszczenie miasta nie jest aż takim cudem. Nikt nie spodziewał się meteorytu w Tunguzce lub późniejszego meteorytu w Czelabińsku. Ten w Czelabińsku zaskoczył wszystkich, ot, kamyk spadł na duże miasto, które leżało w kraju wysyłających ludzi poza ziemską atmosferę. Dziś wiemy, że kamienie spadają codziennie. Ale kilka tysięcy lat temu? O dowody nie ma co dyskutować: jeśli ktoś znalazł resztki kamieni, pełne żelaza i innych metali, to szybko meteoryt przerobiono na narzędzia i broń.
  4. Plagi egipskie – tutaj zgoda do naukowców: ot, katastrofa ekologiczna. W historii wielokrotnie zmieniał się klimat. Jedna z takich katastrof pojawiła się za rządów Ramzesa II. Po wzroście temperatury pojawiły się w Nilu glony, które zaczerwieniły wodę na czerwono. Żaby i komary opuściły zanieczyszczony Nil, przenosząc się do miast. Jak znikły żaby, to muchy mogły rozmnażać się do oporu, bez swojego wroga. Gwałtowny wzrost komarów, a potem much mógł wywołać epidemię wśród zwierząt hodowlanych. Potem w Egipcie mogła pojawiać się jakaś choroba (np. czarna ospa), gdzie krosty przedstawiono w Biblii na wrzody. Z kolei podobno za czasów Ramzesa II pojawił się w okolicy wybuch wulkanu, który mógł być odpowiedzialny za ciemności, grad (a właściwie kamienie). A co z szarańczami? Stawiam, że żaby jedzą także szarańczę. Brak żab wzdłuż Nilu mógł spowodować, że liczba szarańczy gwałtownie wzrosła. A jak połączymy te wszystkie klęski, to domyślimy się, że zginęło setki lub tysiące ludzi (śmierć pierworodnych). Trochę pechowo, ale prawdopodobnie mogło tak być.
  5. Uzdrowienie Łazarza – no, z medycznego punktu widzenia trochę ciężkie. Niekiedy zdarza się, że ktoś uznany za zmarłego nagle ożywa (podobno w 2015 roku taki "cud" nastąpił w Kenii). O ile w jeden taki przypadek za czasów Jezusa mógłbym uwierzyć, to trochę wątpię w historię opisane w ewangeliach. Zastanawiałem się nad śpiączką i nagłym obudzeniem, ale to bardziej pasuje do uzdrowienia małej dziewczynki przez Jezusa (nie pamiętam, gdzie dokładnie w Biblii to opisano). Nie mniej medycyna stała na bardzo niskim poziomie, więc działania jakiekolwiek lekarza mogło być uznane za cud (ciekawostka: Żydzi w Pięcioksięgu opisali cały szereg zasad, którymi należy się kierować. Wiele z reguł pozwalało na utrzymanie ludzi w dobrym zdrowiu, gdyż liczne zalecenia medyczne ubrano w kult do boga – Izraelici bardzo mocno dominowali medycznie nad innymi ludami Bliskiego Wschodu.
  6. Spacer Jezusa po wodzie – niektórzy naukowcy łączą ten cud z nagłym zlodowaceniem. Ja jednak mam inne wytłumaczenie. Po prostu w ewangelii wyolbrzymiono niby cud. Strzelam, że Jezus mógł unosić się na Morzu Martwym, leżąc (bez spaceru), zaś św. Piotr zamiast położyć się na mocno zasolonym jeziorze skoczył do wody. W wyniku paniki nie dał rady unieść się na powierzchnię (pomimo dużej wyporności) i czekał na ratunek od Jezusa. Ewentualnie Jezus niby unosił się na Morzu Martwym, a reszta apostołów pływała po Jeziorze Galilejskim (i jakoś połączono te dwa wydarzenia w jedno).
  7. Spacer po wyschniętym Morzu Czerwonym – nie wierzę w tą historię. Stawiam, że Żydzi uciekli w kierunku Morza Śródziemnego i po dotarciu do delty Nilu skierowali się na Synaj (przekraczając miejsce, gdzie teraz istnieje Kanał Sueski). Następnie Egipcjanie podczas pościgu mogli zginąć podczas powodzi w Delcie Nilu. Przy braku źródeł, łatwo spreparować historię o Morzu Czerwonym.
  8. Gorejący krzew – Księga Wyjścia opowiada, że Mojżesz podczas rozmowy z Bogiem był świadkiem płonięcia krzewu, który jednak nie niszczył się. Historia wielce nieprawdopodobna: stawiam, że Mojżesz dostał udaru podczas dużego upału (stąd mógł mieć halucynacje w postaci rozmowy z Bogiem). A krzew? To bardzo łatwe: wyschnięty krzew mógł się zapalić pod wpływem odbicia światła o szkło (coś w stylu szczeniackiego i prymitywnego podpalania mrówek przez lupę). Szkło mogło należeć do Mojżesza – według zdecydowanej większości źródeł, Mojżesz był "szychą" w Egipcie, pewnie bogatą. Szkło mógł dostać lub kupić.
  9. Rozmowy podczas góry Synaj – no dobra, zmieniam udar na schizofrenię Mojżesza, bo mało komu udaje się przeżyć drugi udar. Rozmowy z bogiem w samotności, podczas nudnej roboty, jaką jest wykuwanie tablic można łatwo wyjaśnić tą chorobą.
  10. Wieża Babel – łatwe: pewien megaloman, który objął władzę nad ludem, zażądał budowy zigguratu: świątyni babilońskiej. Jako, że budowa gigantycznego obiektu wymaga dużej ekipy budowlanej, to zaproszono pewnie licznych budowlańców. Budowa mogła się udać albo nie, ale mniejsza z tym. Jeśli weźmiemy z kilku plemion robotników, który każdy mówi innym językiem, to łatwo o wymieszanie języków. Po pracy robotnicy mogli rozpocząć nowe życie i oddalić się w różnych kierunkach. Niektórzy mogli zniekształcić część słów, mieć inny styl nowy (który zmieniał gwałtownie gramatykę), odkrywać nowe rzeczy i tworzyć neologizmy. O powstaniu innych języków tutaj łatwo
  11. Arka Noego – na pewno arka nie pomieściłaby wiele zwierząt. Pewnie do arki trafiłyby krowy, owce, gołębię i inne zwierzęta, które człowiek wykorzystuje do własnych celów. Historycy są zgodni, że kiedyś na terenie Bliskiego Wschodu (rzeki Eufrat i Tygrys) była gigantyczna powódź. Strzelam, że Noe mógł jednak te 40 dni spędzić w arce i trafić na Ararat, który zatrzymywał wylew Tygrysu i Eufratu na Kaukaz. Zaś potem Noe z rodziną i z dobytkiem mogli trafić na tereny obecnego Azerbejdżanu lub Armenii i tam zobaczyć tęczę.
Zalecam czytać Biblię dla prawd etycznych zawartych w kazaniu na górze i w Dekalogu. Jeśli ktoś będzie próbować wciskać wkład boga do wydarzeń, to spróbuj go nakierować na odpowiedni tor. O ile zwykły katolik zazwyczaj z dystansem podchodzi do historii, tak część Świadków Jehowy, niektórzy katecheci (sic!), niewykształcone osoby czy członkowie sekt wierzą w autentyczny wkład boga. No cóż, wiele wydarzeń można dzisiaj wyjaśnić dzięki nauce lub... psychologii (tak, mózg jest plastyczny w kwestii historii i coś, czego nigdy nie widzieliśmy może być potraktowane jako rzeczywistość). Nie mniej to, co dzisiaj uznajemy za cud zostanie wyjaśnione za 100, 500 czy 1000 lat.

czwartek, 10 września 2015

Przeprowiednie Krzysztofa Jackowskiego

Dzisiaj nie wiedzieć czemu przypomniałem sobie o pewnym "jasnowidzu", Krzysztofie Jackowskim. Słowo "jasnowidz" celowo umieściłem w cudzysłowie. Trafność jego przepowiedni nie jest zbyt oszałamiająca. Jako, że racjonalista zawsze machnie ręką na przepowiednie, nie będę wyjaśniać, dlaczego jasnowidze się mylą. Aby nie być gołosłownym, porównajmy opowieści Jackowskiego z rzeczywistością. Zamiast odpowiadać "dlaczego jasnowidz nie trafił" powiedzmy "w co nie trafił", gdyż to jest o wiele ciekawsze:

Czy może być wojna światowa? Czy może gdzieś wybuchnąć bomba jądrowa? – pyta Krzysztof Jackowski. I od razu odpowiada: – Wieszczę o wojnie od kilku lat. Ta wojna już się zaczęła. (w linku lepiej nie klikać - to fakt.pl)


Nie, żadna wojna się nie zaczęła (pomijając Ukrainę). Polska oprócz misji ONZ i NATO nie uczestniczy w wojnie, wiele wojen trwa od długiego czasu, ale są to raczej konflikty w krajach Trzeciego Świata. Państwa zachodnie wysyłają swoje wojska tylko w ramach stabilizacji danego regionu.



Przed wyborami oczywiście czeka nas jakaś afera. Ktoś wyciągnie jakieś dokumenty, widzę, że je już ma, ale czeka na ten odpowiedni moment. Poważnych kandydatów na pre zydenta będzie czterech. Tusk będzie wojować z Kaczyńskim i obaj będą na tym tracić. Pojawią się dwie nowe postacie, które będą na tym korzystać. Im bliżej wyborów, tym bardziej. Jeden to siwy mężczyzna... Druga, k... m..., tak, to może być kobieta i to jakaś alternatywa dla PO. 

To o wyborach prezydenckich z 2010 roku. Jak pamiętamy, zamiast Tuska pojawił się Komorowski, który wygrał wybory. Żadnej poważnej afery nie było. Pojedynek był właściwie pomiędzy Komorowskim a Kaczyńskim (co ważne, Jackowski myślał, że Lech Kaczyński wystartuje). Żadnych nowych twarzy nie było. Siwy mężczyzna? To bardzo zabawne, ale Kaczyński, Napieralski, Lepper, Ziętek, Morawiecki, Jurek mieli już wtedy siwe włosy. A skąd kobieta?



A tak swoją drogą. Magdalena Ogórek nagle pojawiła się w 2015 roku. Kobieta znikąd, najpierw będąca polityczną celebrytą, uważana za trzecią siłę polityczną, ale przez brak działań przegrała z kretesem trzecie miejsce z Kukizem. Mam nadzieję, że Jackowski nie będzie się popisywać, że pomyliły mu się wybory i ta tajemnicza kobieta to miała być w Ogórek.



 

Kolejne bzdury. Niby Jackowski przepowiedział wypadek w Smoleńsku, choć według jego przepowiedni Kaczyński miał z Tuskiem walczyć o fotel prezydencki...



To było o 2012 roku. Nic takiego się nie wydarzyło.



Żadnego oszustwa jako takiego nie było. A to, że część "dotacji" (cudzysłów w 100% celowy - o tym, że dotację to tylko nowomowowe tłumaczenie "pożyczki" pisałem tutaj) zmarnowano w postaci zbędnych ekranów przy drogach, niedochodowych aquaparkach, to wie każdy.



2012 nie był rokiem kluczowym. Katastrofy na skalę globalną niestety wydarzają się co kilka lat. W 2001 był to zamach na World Trade Center, w 2004 śmierć tysięcy ludzi w wyniku tsunami, w 2013 wybuchła wojna na Ukrainie, po drodze była także Fukushima, huragan Katrina, inne akcję Al Kaidy, narodziny Państwa Islamskiego, arabska wiosna, wojna domowa w Libii, interwencja w Iraku...



Owijanie w bawełnę. Jackowski mówi o wstrząsach, a dociekliwej dziennikarce nie wyjaśnia o co chodzi. Jakie wstrząsy? Trzęsienia ziemi? Dwie gigantyczne afery w polityce? Śmierć dwóch bliskich nam ludzi? Żadna przepowiednia.



Euro 2012 odniosło komercyjnie gigantyczny sukces w Polsce. Każdy oczekiwał na mecze. A Polska-Grecja, bo zaczęła się impreza, bo Lewandowski jako pierwszy strzelił na Euro 2012 gola, bo Tytoń utrzymał remis 1:1 po czerwonej kartce dla Szczęsnego. Potem mecz Polska-Rosja - walka o zwycięstwo z "największym wrogiem" okraszona golem Błaszczykowskiego, który wykiwał czterech czy pięciu rosyjskich piłkarzy oraz mecz Polska-Czechy: mecz o wszystko, w którym "Krecik" zagryzł "Reksia". A rewolucję? Ukraina pojawiła się rok później.



Tutaj zupełny odlot na 2012. Żadnego zamachu stanu w Europie nie było, we Francji coś z rodzaju wielkiego szoku odbyło się kilka lat później (Charlie Hebdo). Kraje Europy nigdy nie podejmowały spraw w miarę wspólnie. Teraz to szczególnie widać w kwestii imigrantów. O Jaruzelskim nic nie powiem, bo za ubliżanie komuś (tutaj zarówno "jasnowidzowi" jak i Jaruzelskiemu) grozi więzienie...

 
 

Przepowiednia na 2014. Raczej się nie pogorszyło, inflacja wyniosła pod koniec 2014 roku 0%, więc jeśli ktoś miał podwyżkę pensji, to w porównaniu do 2013 mógł kupić więcej. Ograniczeń w przepisach nie ma, są tylko populistyczne hasła z Holandii i Wielkiej Brytanii. Obcięcia dotacji też nie było.


 

Znów na 2014. Sądząc po wpisach na wykopowym mikroblogu, Wałęsa ma się dobrze. No dobra, prawie dobrze, bo w grudniu złamał sobie nogę. Ale złamanie nogi to aż tak wielka tragedia nie jest, jeśli ma się kupę kasy z przemówień i z emerytury prezydenckiej.


 

Ledwo trafił. 7 stycznia 2015 zamachowcy zabili redaktorów Charlie Hebdo w Paryżu. No dobra, naciągnijmy to pod 2014. Ale oprócz tego zamachu nic poważnego się nie stało. Al-Kaida owszem, osłabła (ale to każdy wie), zaś prym wiedzie teraz ISIS.


Z Jackowskiego taki jasnowidz jak ze mnie. Nie podaje się za jasnowidza, choć kilka razy trafiłem idealnie w kwestii cen benzyny (kilka razy zdarzyło mi się powiedzieć, że niedługo benzyna podrożeje - rodzina nazywa mnie jasnowidzem i zakazuje mi poruszać tematu cen paliwa). W rzeczywistości po prostu czytałem w internecie o głupich pomysłach rządu w kwestii podatków VAT i akcyzy. Jakoś poszczęściło mi się. Jackowski pewnie też czyta gazety i to, co mówi, to zwykła analiza. Nie mniej Jackowskiemu czasami trafia się wizja (wbił się w kryzys bankowy z 2008, też trafił z narodzinami nowego ruchu arabskiego). Niestety to za mało na bycie "pełnoetatowym jasnowidzem". Zdecydowanie za mało. Jeśli Jackowski uważa siebie za jasnowidza - to niech skieruje się na badania psychiatryczne. Jeśli nie wierzy w jasnowidztwo i dla pieniędzy opowiada bajki - to niech ktoś go skieruje na policję, bo szkodzi.
 

środa, 9 września 2015

Zacznijmy wyróżniać uchodźców od imigrantów

Dziś temat, którego nie lubię, bo związany z polityką. Ale konieczny do opisania. Niezależnie od źródeł, każdy próbuje wcisnąć kity i inne mity z każdej strony. Beznadziejne w swojej propagandzie mass media stoją za Europą i uważają Polskę za zacofaną, internet jest przeciwko każdemu z Bliskiemu Wschodowi i Afryki, bo różnice w kulturze, bo Polska biedna...

Przede wszystkim podstawa. Ta dziewczyna to zdecydowana ofiara wojny, której należy pomóc:

A to są imigranci, którzy z wojną nie mają prawie nic wspólnego:

Chyba widać wyraźną różnicę pomiędzy przestraszoną dziewczynką, której trzeba pomóc a grupą idiotów, których stać było na zasrany kij do selfie...

Doskonale rozumiem strach przed islamem (obecny islam trzyma się na poziomie okresu katolicyzmu, w którym palono kobiety i sprzedawano odpusty). Pamiętajmy jednak o tym, że Tatarzy mieszkający od lat w Polsce wierzą w islam, ale nie dokonują zamachów, nie polewają kwasem twarzy kobiet i nie tępią innowierców.

Jestem zdecydowanie przeciwny przyjmowaniu dorosłych imigrantów - ci sobie poradzą, a znając życie większość z nich nie podejmie się pracy lub ucieknie do Niemiec, gdzie są większe niż u nas zasiłki. Ale przyjęcie 10 tys. dzieci, które są sierotami? Jeśli polski rząd miałby jaja i postawiłby taki warunek w Brukseli przed 27 innymi państwami, to będę zadowolony. Niestety, przyjmujemy każdego - a tak weźmiemy najbardziej poszkodowanych, uratujemy częściowo psychikę dzieciaków, nauczymy ich szacunku do innych (czego wielu islamistów nie zrobiłaby). A że Polaków przekonać może tylko ekonomia w skali ich żołądka, to można wytłumaczyć w mediach, że te dzieci są nowym pomysłem na ratunek przyszłych emerytur.

Wiem doskonale, że wojna to zło i trzeba postronnym ludziom pomóc. Ale przyjmowanie dorosłych przynosi dużo szkód. A dzieci nie są nasiąknięte złymi nawykami oraz szybko zasymilują się z dziećmi-Polakami.

Dla uczciwości: Iran przyjął ponad 100 tys. Polaków w czasie II wojny światowej. Trochę wstyd, że nie przyjmujemy uchodźców, skoro jesteśmy w miarę bogatym krajem. Ale jeśli mamy pomagać, to z głową. Imigranci robiący selfie niech wracają do siebie lub robią bałagan w Francji lub w Niemczech. Ale dzieci-uchodźcy niech spokojnie żyją w Polsce.

poniedziałek, 7 września 2015

Referendum...

Będzie bardzo dużo rzucania mięsa...

Owszem, wiem, że te referendum i tak nic nie znaczyło, gdyż Komorowski chciał w tym referendum zdobyć poparcie zwolenników Kukiza...
Owszem, wiem, że pytania były kontrowersyjne, a szczególnie trzecie, gdyż te zmiany już wcześniej Sejm wprowadził...
Owszem, wiem, że w mediach gówno wyjaśniano, o co chodzi w pytaniach...

Owszem, byłem tego świadomy, ale poszedłem na referendum i zagłosowałem...

Ale że ze mną niecałe 8% wyborców poszło na referendum, to ja tego kurwa nie rozumiem...

Szanowna część rodaków (czyli zdecydowana większość), która nie idzie na wybory, nie ruszy tyłka na manifestacje, gdy mu się coś cholernie nie podoba, nie interesuje się sprawami krajowymi i lokalnymi, głosująca przeciwko komuś a nie za kimś, mam dla was takie życzenie:








Serdeczny chuj wam w dupę – i wara szczekania, że w tym kraju politycy coś źle robią, że kradną, że biorą łapówki, że nie znają się na swojej pracy, itd.. Jak nie postawicie się chociaż nad durną urną wyborczą, to jesteście gówno wartymi obywatelami. A niech kurwa politycy wam dadzą po 30% stawki podatkowe, niech doją was w ramach ZUS, NFZ oraz niech zapierdolą resztki demokracji i wprowadzą ponownie komunę. Jak zabranie jedzenia w sklepach, a strażnik miejski wpierdoli wam po ryju, to przynajmniej zostaniecie odpowiednio ukarani za bierną postawę w czasie demokracji.

A dla tych, co chociaż w minimalnym stopniu martwią się o swój kraj, ale nie siedzą biernie na dupie i chociaż pójdą na wybory czy referendum (nawet jak to zrobiła tylko dla odhaczenia niby obowiązku), radzę uczyć się języków i wyjeżdżać z republiki bananowej, im szybciej tym lepiej. Dla mnie osobiście Szwajcaria wydaje się dobra...

sobota, 5 września 2015

Niedoceniona mnemotechnika

Zanim zacznę właściwy wywód, chciałbym podziękować Krzysztofowi Galosowi za podręcznik Mózg jak komputer. Dzięki podręczniku zdałem jeden z ważnych dla mnie egzaminów technicznych w szkole oraz stałem się gwiazdą w swojej klasie, która potrafi zapamiętać w niecałe 15 minut losowy układ 52 kart.

Mnemotechniki są naprawdę przydatne, choć w szkole tylko dwa razy się z nimi spotkałem (Na siedmiu wzgórzach Rzym piętrzy się czyli sposób na zapamiętanie daty założenia Rzymu - 753 r. p.n.e. oraz Czemu Patrzysz Żabo Zielona NGłupiego Fanfarona czyli zapamiętanie kolorów tęczy). Bardzo skromnie, prawda? Pewnie koczowałbym na poziomie 3Z (zakuć, zdać, zapomnieć) gdyby nie przypadkowo... na joemonster.org nie dodano ciekawostki o Szereszewskim. Wkrótce w Google w którymś z wyników pojawiło się hasło mnemotechnika z polskojęzycznej Wikipedii, a pod sam koniec artykułu link do wyżej wskazanego kursu. No i w ten sposób zacząłem ćwiczyć mnemotechniki. Dzisiaj dosyć dobrze zapamiętuje losowe liczby, słownictwo z języków obcych czy też losową talię kart (z 50 minut zjechałem po kilkunastu próbach do 15 minut).

Czy mnemotechniki powinny być w programie szkolnym? Moim zdaniem zdecydowanie tak. Ja wprowadziłbym kurs dla czwartoklasistów i potem powtarzał co kilka lat wraz z kolejnymi etapami nauki w szkole.

A czy mnemotechniki są praktyczne? Jeśli zapamiętałem kilkanaście nazw standardów sieciowych, liczne nazwy własne techniczne, liczne polecenia itd., dzięki czemu miałem 75% na egzaminie teoretycznym (minimum to 50%), jeśli z niemieckiego i angielskiego miałem 4 na świadectwie, gdyż za pomocą mnemotechnik nauczyłem się większości słownictwa i jeśli potrafię zabawić tłum ludzi zapamiętywaniem losowej talii kart - no to chyba odpowiedź nasuwa się sama.

Swoją drogą, trochę smutne i zabawne jednocześnie jest przyglądanie się moim kolegom, którzy kują na każdy sprawdzian lub robią ściągi, gdyż nie potrafią nauczyć się na czas... A na mnemotechniki spoglądają z podziwem, choć sami nie mają ochoty spróbować...

środa, 2 września 2015

Jak tam polska szkoła?

Teraz jestem w klasie maturalnej, 4 klasa technikum. Tak więc obok matury idzie jeszcze egzamin zawodowy. Ze względu na mój kierunek, będzie to test znajomości HTML (języka skryptowego do pisania stron www), prac z bazami danych i pisania skryptów w JavaScript. Jako obserwator licznych zmian w szkole (piekielny rocznik 1996, króliki doświadczalne ministrów oświaty) mogę w miarę racjonalnie objechać wiele wad szkoły:

  • ciągłe zmiany – pamiętacie Giertycha, który w 2006 roku został ministrem oświaty? Pomijając głupotę tego pana (zarówno w polityce jak i w podejściu do stworzenia świata) pan Giertych próbował wprowadzić mundurki w szkole oraz program bezpiecznej szkoły. Bezpieczna szkoła nie weszła w życie (chyba Katarzyna Hall zniosła realizację programu), zaś moda na mundurki trwała 2-3 miesiące (sam miałem mundurek, nosiłem go do szkoły 3 tygodnie, kosztował prawie 70 zł., czyli ok. 120 zł. naszych). Czy mamy jakieś głupie zmiany? Pewnie – bałagan z maturami, sześciolatki do szkół, nowa podstawa programowa...
  • niesprawiedliwość z darmowymi podręcznikami – dzieciaki z podstawówki otrzymują darmowe podręczniki. Projekt o dziwo się udał (w Toruniu np. tylko kilka procent książek było mocno zniszczonych i nie nadawała się do użytku). Najgłupsze na krótką metę jest to, że dwa lata temu podręczniki były tylko dla 1-klasy, rok później dla 1 i 2 klasy, a w tym roku dla 1, 2 i 4 (sic!) klasy. I tak jeśli twoje dziecko poszło do 3-klasy, to niestety musisz pogodzić się z zakupami. Najgłupsze na długą metę jest to, że uczniowie gimnazjów, szkół średnich nie dostają podręczników. Gdzie sprawiedliwość? Albo niech socjalistyczne pomysły obowiązują każdego, albo nie kupujmy za podatki nikomu podręczników.
  • dzieci-Pudziany – tak tylko można nazwać dzieci, które przez skąpstwo lub głupotę dyrektorów taszczą do szkoły codziennie 10-kg plecaki. Niby drogi wydatek na szafki to właściwie nic przy kosztach operacji pleców. W podstawówce miałem dużo szczęścia - dyrektor i nauczyciele zadbali o mini-szafki, gdzie każdy mógł trzymać przybory plastyczne i część zeszytów (i to w 2003 roku, gdy byłem w 1. klasie podstawówki!). 12 lat, a dzieciaki zazwyczaj nadal dźwigają stertę rupieci do szkół.
  • WF – polska szkoła nie ma żadnych warunków do prowadzenia normalnego WFu. W ilu szkołach istniały prysznice, gdzie po ćwiczeniach w sali można było się wykąpać? Stawiam dychę, że 1 na 100 szkół ma łazienki. W ilu szkołach nauczyciel rzeczywiście dawał wolną rękę w ćwiczeniach? Pewnie w co dziesiątej. Na szczęście u mnie w szkole na Orliku istnieje wybór w postaci biegania po stadionie, grę w piłkę nożną, ręczną, koszykową lub ew. w siatkową, jeśli nie przeszkadza nam brak siatki. Problem pojawia się jednak, jak mamy zajęcia na sali. Tutaj z braku miejsca po prostu nie da się z sensem robić czterech rzeczy na raz, dlatego wygrywa zawsze gra zespołowa lub zaliczanie skakania na kozła... Innym poważną wadą jest (a może był, bo od wczoraj jakieś zmiany wprowadzono w tej kwestii i jest szansa, że już weszło to w życie...) ocenianie z WFu. Nowa reforma zakłada, że ocena idzie nie za wynik, a za włożony wysiłek. Wcześniej jeśli np. świetnie biegałeś i dostałeś 5 za bieganie to np. za włożenie wysiłku na skakanie na kozła przy uderzeniu nogami lub w krocze o to dziadostwo dostawałeś maksymalnie 3.
  • Mój przedmiot jest bardzo ważny/najważniejszy i już – podejście wyjątkowo popularne w szkołach średnich. Dzisiaj w szkole ten tekst usłyszałem 6 razy... Wiem, że niektóre przedmioty są ważne, ale dziwnie to brzmi, jak nauczyciel od przedmiotu, który nie uczy mnie pod egzamin lub maturę żąda traktowania jego przedmiotu priorytetowo.
  • Uczenie zbędnych rzeczy – nie trzeba tego komentować. Ja nie pamiętam już, czym jest osmoza, jaki jest wzór na kwas mrówkowy, tłumaczenia nazwy cmentarza z niemieckiego...
No dobra, ale czy są też plusy? Tak:
  • nowa matura – była duża burza, ale obiektywnie przyznam, że wymaga jakiegoś myślenia i jest uczciwsza od poprzednich. I tak na ustnym polaku każdy musi wylosować jakiś temat oraz omówić go po przygotowaniu w 15 minut konspektu (w postaci listy, mapy myśli). No cóż, matura powinna coś znaczyć – nie wiedząc, czego można się spodziewać, należy po prostu jak najwięcej przeczytać książek, znać lektury chociaż z streszczeń, oglądać filmy. Wadą ustnego polaka jest to, że w konspekcie może znaleźć się każde dzieło sztuki. Tutaj zasada jest bardzo liberalna. I tak jeśli na maturze z sensem połączyć wątek z 13. posterunku, teksty zespołu Bayer Full i wpis z mojego bloga, to komisja musi to uznać. Matematyka obowiązuje każdego – pseudohumaniści nie uciekną od królowej nauki, która jako jedyna nie kłamię.
  • zmiana podejścia nauczycieli – zwyczaj, że na każde pytanie istnieje jedna odpowiedź już minął. Większość nauczycieli przestała postrzegać problem zero-jedynkowo akceptując alternatywne odpowiedzi, nieszablonowe myślenie itd.
  • system wagowy – system wagowy bardziej sprawiedliwie ocenia danego ucznia. Co prawda, ciężko przelicza się oceny w tym systemie, ale jeśli ocena z pracy klasowej ma rzeczywiście większą wartość od pały za brak zadania domowego, to można ograniczyć patologiczne bieganie z różnymi projektami (robionymi zresztą często na kolanie), które zawyżały ocenę.
Ogólnie jako liberał chciałbym, aby szkoła była też jak najbardziej liberalna. Podobno szkoła w Summerhill odniosła duży sukces w liberalnym podejściu do nauczania. Z chęcią chciałbym zobaczyć realizację takiego planu w wybranych szkołach w Polsce. Nie wiem jak u gimnazjalistów by się to sprawdziło, ale siedmio- i ośmiolatki na pewno chciałyby poznać znaczenie liter, liczb, odczytywania map, znaczenia słów niepochodzących z języka polskiego itd. Nie mniej najpierw należy rozwiązać obecne problemy, a potem warto zacząć eksperymenty.

wtorek, 1 września 2015

Tajemnica szpitalnych kolejek rozwiązana?

Miał być wpis o polskim szkolnictwie, ale przez ludzką głupotę zmieniłem zdanie.

Historia z dzisiaj

Równa godzina 11. Przyszedłem do dentysty na leczenie jednego zęba. Termin miałem na 11:30, ale stwierdziłem, że spokojnie poczytam książki w pdfach. Książek nie poczekałem, bo wpuszczono mnie o 11. Czemu? No cóż, pacjenci z godzin 9:30, 10:00 i 10:30 nie przyszli, a pacjenta na 11 zadzwoniła kilka minut przed 11, że się trochę spóźni. Moje leczenie potrwało pół godziny. Po zabiegu w kolejce czekała starsza kobieta, która miała mieć wizytę na 12:00. Wpuszczono ją szybciej.

Na wizytę czekałem cały miesiąc. Nie wiem, ile osób nie dopilnowało swoich terminów. Jeśli ludzie nie tylko olewają wizyty u dentysty, a taka patologia istnieje w ortopedii, neurologii i gdziekolwiek, to współczuje lekarzom. Przez olewanie społeczeństwa pewnie terminy są 3-4 razy dłuższe…

A teraz wyobraźmy sobie, że ludzie pilnują terminów, bo za niewstawienie się lub nieusprawiedliwienie płacą mandat, NFZ nie ogranicza szpitali limitami, składki dla NFZ nie są obowiązkowe, przez co państwowe szpitale muszą mocno rywalizować z prywatnymi, istnieje profesjonalny e-szpital, gdzie na maile są wysyłane wiadomości, że można przesunąć termin na szybszy, bo zwolniło się miejsce... Takie proste pomysły, a nikt nie ma odwagi lub chęci ich wprowadzić...